środa, 30 sierpnia 2017

30 sierpnia


Ostatnie dni nie należały do udanych. Marcin z nieznanych mi powodów nie dostał pensji, podobno przez pomyłkę... a ja mam wszystko wyliczone, co do pensa i cały mój plan się zawalił. Głupi jestem, bo strasznie się denerwuję, brzuch mnie boli, spać nie mogę i kłócę się z nim ciągle... najgorsze jest to, że to w niczym nie pomaga, ale nie mam nikogo, kto pomógłby mi w trudnych chwilach, pogadał, zrozumiał...
Wszystko jest na mojej głowie i zamiast się cieszyć, jestem pełen obaw i teraz jeszcze ten brzuch! Szlag by to...
Mama mówi "nerwowe, nerwowe...", ale co mi z tej świadomości?

Nasz wyjazd jest drogi, a my nie jesteśmy milionerami, dlatego też muszę wszystko obliczać, planować i prognozować. Myślę, że trochę mnie to przerosło i gdzieś tam w głębi duszy jestem zawiedziony (a nawet zraniony), że wszystko muszę sam... A teraz jak mnie brzuch boli też nikogo to... zresztą!
Dość tego. Użalanie się nad sobą na nic się zda. 

Ostatnie dwa pakuję nasze rzeczy i bezceremonialnie wyrzucam nadmiar. Lecą do kosza kieliszki, talerze, dzbanki na wodę i niezliczone ilości pojemniczków. W koszu wylądowały też czasopisma, tysiące (naprawdę tysiące) stron wydruków z internetu, wiele książek, ubrań i ozdóbek. Generalnie wyrzuciłem wszystko, z czego nie korzystaliśmy przez ostatnich kilka miesięcy. No i meble, wszystkie lampy, dywany, krzesła. Ponieważ dwa razy były już rozkładane, muszą odejść. Po powrocie kupimy sobie wszystko nowe - w końcu lubię zmiany.

A dzisiaj moja mama obchodzi urodziny. Zadzwoniłem do niej rano myśląc, że jest 29-ty i gdy delikatnie mi przypomniała o prywatnym święcie, zrobiło mi się okropnie głupio. 
Zdecydowanie robię się nadwrażliwy...