środa, 9 sierpnia 2017

9 sierpnia


Dzisiejszy dzień wolny od pracy spędziłem uganiając się za różnymi sprawami. Biegałem w strugach deszczu. Jak wariat. A lało naprawdę. Jak na złość. I nadal leje! Jak z cebra! Jakby natura chciała nadrobić straty za cały rok. Akurat dzisiaj!

Wstałem o piątej. Było zbyt wcześnie na jakąkolwiek aktywność, więc zacząłem oglądać serial "Outlander", o kobiecie, która żyła w dwóch różnych epokach. Fabuła oparta jest na intrygującej noweli Diany Gabaldon i śmiało mogę ją polecić. Później pograłem jeszcze w grę (buduję elfie miasto) i w końcu poszedłem się umyć.

Do ambasady miałem iść na nogach, na piątym kilometrze zaczęło jednak lać i już nie przestało. Wsiadłem więc w autobus pełnego mokrych ludzi...

W ambasadzie niechcący wepchnąłem się bez kolejki jako pierwszy. Po prostu wszyscy siedzieli, a ja stanąłem przy ściance, w której nagle otworzyło się okienko i pan z paszportami. Następnie pojechałem do domu metrem, wrzuciłem paszporty do szuflady i wsiadłem do pociągu jadącego na Peckham.
Marcin czekał na mnie w przychodni i wypełniał formularz. Spojrzałem na niego i zrobiło mi się miło...

A potem pielęgniarka sprawdzała nasze szczepionki i stwierdziła, że tylko "tyfus się przedawnił". Szczepionki w naszym kraju są darmowe, więc od razu je wzięliśmy.

Marcin pojechał do domu odpoczywać, a ja do Vision Express po soczewki i na rutynowe badanie wzroku. Skorzystałem z wielu ofert, dostałem darmowe szkła i dużą zniżkę na okulary; jak się później okazało tak dużą, że za nową parę nie zapłacę nic. 
Wpadłem panu w oko - mam branie u niskich chłopców z Bangladeszu... 

Gdy wróciłem do domu, miałem nadzieję na fajny wieczór. Niestety Marcin jak to on, leżał na sofie, jakby był ciężko chory. Tak mnie to rozzłościło, że się pokłóciliśmy. 

Niedobrze. Ale ja się nie zmienię. Stagnacja mnie zabija, a brak zmian jest dla mnie równoznaczna z piekłem...