piątek, 28 lipca 2017

28 lipca


Obudził mnie sen związany z dokumentami; nic dziwnego - od kilku dni kompletowałem niezbędne papiery dla nas obu, a dzisiaj musieliśmy iść do firmy, która zajmuje się między innymi pośrednictwem wizowo-turystycznym. 

Obudziłem Kota o 8:30. Wstał gnany poczuciem obowiązku i po trzydziestu minutach był gotowy. Niestety trafiliśmy na wszystkie możliwe uniedogodnienia drogowe i podróż zajęła nam ponad godzinę. 
Gdy dotarliśmy na miejsce, byliśmy trzeci w kolejce. Wcześniej, wiedząc co nas czeka, kupiliśmy śniadanie w jednym z oddziałów mojej firmy, na wynos. Zjedliśmy je na podeście. Ja - owsiankę z bananem, Kot - pain au raisin z mleczną kawą. Czekaliśmy chwilę dłużej, niż jedliśmy.

Kobieta za biurkiem była skupiona na papierach i wogóle się nie uśmiechała. Nie odrywając oczu od dokumentów prosiła o kolejne papiery i studiowała je, podkreślając na żóło ważne dla niej rzeczy. Były to: bilety pociągowe, rezerwacje wszystkich hoteli, ubezpieczenia, listy od pracodawców, umowy mieszkaniowe, wyciągi z banków i inne. 
Boże drogi! Jakżem skrupulatny i biegły w biurokracji, uspokojałem pioruny, Marcin zaś siedział blady i patrzył na mnie pytająco "ile jeszcze"...
Łącznie zajęło nam to cztery godziny. Masakra! Na dodatek okazało się, że muszę donieść wyciągi z banku, bo te które miałem straciły ważność (były starsze niż 2-tygodnie).
Następnie musieliśmy udać się z paszportami złożyć odciski palców...

Po wszystkim Marcin pojechał do pracy, ja do domu. Odpocząłem, obejrzałem jakiś durny film do drzemania, ale nie usnąłem. Popracowałem nad dalszą częścią mapy wakacyjnej i postanowiłem poszaleć na Soho. Kot ma wolny weekend, ja muszę korzystać z tego, co mam.